czwartek, 19 stycznia 2017

,,Zmiana pomysłu, czyli science fiction na drugim planie''

   W ciągu ostatnich kilku lat zalała nas fala filmów SF. Tak jak wcześniej, owe przypływy mają poniekąd związek z książkami: najpierw ,,Harry Potter'', czyli ogólna faza na czarodziejów, magię i temu podobne klimaty, następnie ,,Zmierzch'', czyli romanse dla nastolatek oraz oczywiście wszelakie zjawiska paranormalne, a teraz, zapoczątkowany przez ,,Igrzyska Śmierci'', etap społeczeństw przyszłości. Oczywiście nie są to sztywne schematy- jednak dając się ponieść tłumowi, czytelnicy bądź widzowie mieli okazję zgodnie z tymi cyklami zakosztować rozkoszy i wad każdej z tych odmian.


   ,,Pasażerowie'' to kolejny z wielu filmów osadzony w świecie przyszłości. Akcja rozgrywa się na statku kosmicznym, który wraz z zahibernowanymi pasażerami i załogą zmierza w stronę oddalonej o sto dwadzieścia lat planety, na której ma zostać utworzona nowa ziemska kolonia. Myślę, że jako głównego bohatera można wytypować Jima Prestona (Chris Pratt), który jednak pojawia się na ekranie wcześniej od mimo tego równie ważnej Aurory Lane (Jennifer Lawrence). Oboje wybudzili się ze snu (o ile tak można nazwać ten stan) o około dziewięćdziesiąt lat za wcześnie w skutek nieprzewidzianych usterek statku. Z początku spokojnie, powoli na ekranie robi się coraz ciekawiej.


   Należy oddać honor aktorom: para sprawdza się świetnie, ani przez chwilę nie widać po nich bezczynności, doskonale oddają emocje, które towarzyszą postaciom. Obok nich, dzielnie prezentuje się android Arthur (Michael Sheen), który wprowadza nieco humoru i naprawdę fantastycznie oddaje charakter robota. W porządku rola Laurence Fishburne, aczkolwiek nie powalił mnie, mam wręcz wrażenie, że krótkimi chwilami odstawał od czołowej dwójki. Mimo jego epizodu, to jak najbardziej mocną stroną seansu jest obsada: brawa dla nich i ludzi, którzy ich do tego wybrali.

   Czego mi zabrakło? Chociaż uważam, że aktorsko film się broni, to stracił trochę na ogólnej fabule- mam na myśli samą złożoność historii. Jest to przyjemne, ale w ogóle nieskomplikowane dzieło, co jednak jest dla mnie jednym z pierwszych skojarzeń do filmów science-fiction. Przez długi czas balansuje na granicy romansu i filmu obyczajowego, potem są nagłe zwroty akcji, a potem zakończenie, które ma być wzruszające, ale z pewnością nie wyciska łez. Brakuje mi większej ilości wątków, które obiecywał zwiastun- trochę mnie to zawiodło, ale z pewnością nie czuję się niezadowolona- cały przebieg był naprawdę urokliwy, po prostu nie było to do końca to, czego się spodziewałam.



   O dziwo, film nie zwalnia tempa. Mimo tego, że może nie taki wniosek wyciąga się z poprzedniego akapitu, to naprawdę widz nie ma czasu na wpatrywanie się w fotel przed nim. Reżyser jakoś oczarował całą scenerią, w jakiej się znajdujemy i nie pozwolił, by stracić zainteresowanie. 


   Generalnie podobało mi się. Efekty specjalne być może nie ujmowały, ale nie odstają od ogólnej oceny. Wystawiam ósemkę, przede wszystkim kierując się błogością, którą poczułam po obejrzeniu. Polecam może nie tyle fanom mocnego SF, ale tym, którzy mają ochotę się na chwilę oderwać od swojej historii ;)

Wasza,
Aleks ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz